Witam wszystkich serdecznie.
Pierwszy raz postanowiłam podzielić się swoją historią z kimś obcym ( mam nadzieję, że znajdę tu osoby, które zrozumieją temat).
Czuję, że jak z kimś nie porozmawiam to sama zachoruję. Wydaje mi się, że od kilku lat mam depresję, ale nie chcę iść do lekarza, bo gdy to zdiagnozuje to zupełnie już stracę wolę życia.
Mam 25 lat. Moja mama choruje na schizofrenię paranoidalną od kiedy tylko pamiętam. A pamiętam, że jak miałam 5 lat to zmieniałam pieluszki bratu i go kąpałam i karmiłam, bo mama nie była w stanie. Tata nie mieszkał już z nami, nikt nie wiedział jeszcze, że to choroba mojej mamy, a nie młodzieńcze wybryki stały za jej dziwnym zachowaniem. Zdiagnozowano jej chorobę dopiero jak miałam 8 lat. Jakoś w tym czasie rozwiodła się z tatą. Rok później tata zmarł w wypadku samochodowym na moich oczach i mojego brata. Do dziś pamiętam jak dziadek sprawdzał mu puls i mył zakrwawione ręce w śniegu. Po 10 latach to przetrawiłam.
Mama jest wspaniałą kobietą, miłą, życzliwą, inteligentną, mądrą. Szkoda mi jej, ta choroba ją zniszczyła. Średnio 2 razy w roku przebywała przez 2-3 miesiące w szpitalu psychiatrycznym.
Zajmowałam się nią i młodszym bratem jak tylko mogłam. Nigdy niczego nie chciałam dla siebie.
Poszłam na studia - nie na UJ, mimo, że się dostałam, na co ciężko pracowałam - tylko w mieście, w którym mieszka mama, żeby móc się nią zająć. Na co dzień jakoś sobie sama radzi, ale na wiosnę i jesień zaczyna chorować i wtedy trzeba się nią zająć, zawieźć do szpitala bo sama nie pójdzie. Jeżeli ktoś z Was ma w rodzinie chorą na schizofrenię osobę to wie co się dzieje. Nieracjonalne zachowanie, halucynacje słuchowe i wzrokowe, aż w końcu odcina się od świata rzeczywistego i nie słyszy nawet, gdy się do niej mówi.
Studiów nie skończyłam, bo musiałam iść do pracy - ciężko utrzymać 3 osobową rodzinę za 600 zł renty socjalnej, 400 zł rodzinnej.
Finansowo zaczął nam pomagać dziadek, który od 20 lat mieszkał sam. Zaczęłam inne studia - 2 lata zaliczone. W między czasie pracowałam.
Niestety dziadek miał wylew i po tym wszystko się pogorszyło. Demencja. Teraz potrzebuje opieki 24 h na dobę.
W czerwcu mama się rozchorowała, do tego dziadek. Z 8 egzaminów udało mi się dotrzeć na 3. Teraz mam sesję poprawkową, która się kończy, a ja nie mogę nawet jechać na egzamin.
Przejmuje się tymi egzaminami, bo nie stać mnie na to, żeby zarabiać w sklepie 1500 zł miesięcznie. Za to nie uda mi się utrzymać mamy, dziadka. A żeby pracować muszę również opłacić opiekunkę.
To były kwestie finansowe. Ale bardziej mnie przeraża moja kondycja psychiczna. Zawsze sobie ze wszystkim radziłam, nikomu się nie żaliłam. Nikt ze znajomych nawet nie wiedziała jaką mam sytuację. Teraz nie daję już rady. Jestem smutna, nieszczęśliwa, rozgoryczona, znerwicowana. Codziennie ciężko mi wstać z łóżka i zrobić cokolwiek dla siebie. Czuję, że nic już nie sprawia mi radości. Nawet głupi latający motylek, piękne niebo czy dobry sen. Jestem przemęczona. Mówię o tym chłopakowi, ale on tego nie rozumie. Pomaga mi, ale nie widzi tego, że jestem rozstrojona psychicznie, nawet, gdy mu o tym mówię, to bagatelizuje sprawę.
Czy jest tu ktoś kto jest w podobnej sytuacji, albo nawet innej ale chciałby się podzielić swoimi przeżyciami?
Pozdrawiam i przepraszam, że tak wszystko chaotycznie opisałam.