Po kilku latach picia, po milionie awantur, próśb, gróźb, mojej wyprowadzce - wreszcie dotarło do niego, że jest alkoholikiem i zdecydował sięna leczenie. Sam, nie naciskałam, bo wiem, że zmuszanie nic nie da. Był zaszyty, po moich namowach, ale stwierdził, że "to mu i tak niepotrzebne". Wytrzymał ten rok, ale potem jak dał czadu, to od razu z pracy wyleciał. I jutro idzie na pierwszą wizytę do Poradni. Na terapie ani na mitingi nie będzie chodził - tego jestem pewna. Chce to farmakologicznie załatwić. I tu jest mój problem - jak mu pomóc, żeby wytrwał ? Boję się, że zacznie oszukiwać (jego brat bierze i od razu po cichu wypluwa), że w pracy zaczną go namawiać i ...wiadomo. Nie chcę od niego odchodzić (chociaż są momenty, że go nienawidzę), jesteśmy 29 lat po ślubie, a to do czegoś zobowiązuje. Chyba nie powinnam z nim iść do tej poradni, bo powie, że go szpieguję. A puścić samego...strach. Z jednego się cieszę - nie zdążyłam naciskać na leczenie, sam do tego doszedł. Może ktoś mi doradzi, w jaki sposób go dyskretnie pilnować? I jak wspierać?