Moja choroba to autoimmunologiczne zapalenie wątroby. Genetycznie. Nie da się wyleczyć. Nie piję, nie palę...mam po prostu zwykłego pecha. U każdego przebiega inaczej czyli jak na loterii...Jak masz szczęście to będzie ok, jak nie no to przeszczepik.
Tak wiem, że są ludzie chorzy na raka, którzy mają wyrok śmierci i czym ja się tam załamuję.
Beznadziejne myśli mnie dopadają po prostu, jak patrzę na moją kupę lekarstw, która jest większa niż u mojej babci i boję się przeszczepu. Nie chcę. Mam takie napady poczucia beznadziejności i ogromnego strachu przed przedwczesną śmiercią z tego powodu. Może przesadzam, może panikuję. Nie wiem.
Odkąd jestem za granicą kontakty się pourywały. Bilans znajomych to 0, a maż się już nasłuchał moich smętów.
Kabanosiesto. Współczuję Ci, naprawdę. Mogę sobie wyobrazić w jakim beznadziejnym położeniu jesteś. Z każdej strony coś.
Mogę Ci tylko przybić porozumiewawczą piątkę. Mam problemy z rodziną bardzo podobne. Jak jest dobrze to gadamy ze sobą, ale najlepiej kiedy robię wszystko tak, jak chcą. Kiedy ogłaszam swoje zdanie na jakiś temat to od razu dramat i sranie żarem. Nie gadamy np pół roku i tak w kółko. Jak niekończąca się opowieść.
Nie mogę się nadziwić. Chociaż przypomina mi się jedna sytuacja, jeszcze z liceum kiedy byłam odwiedzić koleżankę z klasy. Zaproponowałam pomoc w myciu naczyń i cała zaczerwieniona obwieściła mi, że u niej w domu nie używa się płynu do naczyń. Nie drążyłam, ale byłam w lekkim szoku.
No, a śmieci gdzie wyrzucają w takim razie? Są aż tak oszczędni? Faktycznie lekka przesada.
Mieszkam w mieście. Przeludnienie okropne, ale już się przyzwyczaiłam. A Ty?